Nie potrafię powiedzieć, ilu Cyganów lub mieszańców znajdowało się w Oświęcimiu. Wiem tylko, iż zapełniali całkowicie odcinek obozu przeznaczony dla 10 tys. więźniów. Ogólne warunki panujące w obozie w Brzezince nie nadawały się do urządzenia obozu rodzinnego. Nie było odpowiednich warunków pozwalających na zatrzymanie Cyganów choćby do końca wojny. Nie było możliwości zapewniania właściwego odżywiania dla dzieci, mimo iż przez pewien czas powołując się na rozkaz Reichsführera SS, oszukiwałem urzędy wyżywieniowe i otrzymywałem żywność dla małych dzieci. Skończyło się to wkrótce, gdy Ministerstwo Wyżywienia odmówiło obozom koncentracyjnym jakichkolwiek przydziałów żywnościowych dla dzieci. […]
Do sierpnia 1944 roku pozostało w Oświęcimiu około 4 tys. Cyganów, którzy mieli iść do komór gazowych. Do ostatniej chwili nie wiedzieli, jaki los ich czeka. Zorientowali się dopiero wówczas, gdy poszczególnymi grupami musieli maszerować do 1. krematorium. Nie było łatwo wprowadzić ich do komór. Ja sam tego nie widziałem, ale Schwarzhuber opowiadał mi, że żadna likwidacja Żydów nie była dotychczas tak ciężka, jak tych Cyganów, szczególnie dla niego, ponieważ znał ich wszystkich dokładnie i pozostawał z nimi w dobrych stosunkach, oni zaś byli tak ufni jak dzieci.
Mimo ciężkich warunków większość Cyganów, jak mogłem się zorientować, nie cierpiała specjalnie psychicznie na skutek uwięzienia, jeśli pominąć fakt sparaliżowania ich popędu do wędrowania. Byli przyzwyczajeni do ciasnoty pomieszczeń, złych warunków higienicznych, częściowo również do niedostatecznego wyżywienia w ich dotychczasowym prymitywnym życiu. Nie brali również tragicznie chorób i wysokiej śmiertelności. W istocie swej pozostali nadal dziećmi, lekkomyślnymi w myśleniu i działaniu, chętnie się bawili, także i przy pracy, której nie traktowali zbyt poważnie. Starali się nawet w najgorszej sytuacji znaleźć dobre strony i byli optymistami.
Nie zauważyłem u Cyganów nigdy ponurych, pełnych nienawiści spojrzeń. Gdy się przychodziło do obozu, wychodzili natychmiast ze swych baraków, grali na instrumentach, kazali dzieciom tańczyć, pokazywali swoje zwykłe sztuczki. Był tam mały plac, na którym dzieci mogły się bawić do woli wszystkimi zabawkami. Gdy się do nich mówiło, odpowiadały swobodnie i ufnie, wypowiadały swoje różne życzenia. Miałem zawsze wrażenie, iż nie w pełni zdawały sobie sprawę ze swego uwięzienia.
W stosunkach między sobą byli bardzo wojowniczy. Powodowała to różnorodność szczepów i rodów, a poza tym gorąca cygańska krew, skora do kłótni. Wewnątrz poszczególnych rodów trzymali się razem i byli bardzo do siebie przywiązani. Gdy wybierano spośród nich zdolnych do pracy, co powodowało rozdzielanie rodzin, działy się wzruszające sceny, pełne cierpienia i łez. Uspokajali się jednak nieco i pocieszali, gdy mówiono, że później znów będą razem.
Przez pewien czas zdolni do pracy Cyganie przebywali w Oświęcimiu w obozie macierzystym. Robili oni wszystko, aby od czasu do czasu móc zobaczyć rodziny, choćby z daleka. Często musieliśmy podczas apelu szukać młodszych Cyganów, którzy z tęsknoty za swoimi rodzinami przekradali się chyłkiem do obozu cygańskiego.
[…] Byłoby rzeczą interesującą przyglądanie się ich życiu i zachowywaniu się, gdybym nie widział za tym przejmującego grozą rozkazu zniszczenia, o którym w Oświęcimiu do połowy 1944 roku prócz mnie wiedzieli jedynie lekarze. […].